Post oczyszczający – tydzień trzeci – wbrew pozorom i chwilom zwątpienia – wytrwałam. Jeśli chcecie wiedzieć jak mi minął ten tydzień na diecie – zapraszam do kolejnego wpisu o moich zmaganiach na diecie Ewy Dąbrowskiej
Post oczyszczający – Dzień piętnasty – środa
8.00 kawa z cykorii. Mniam
10.00 sok z buraka
12.30 śniadanie. Tym razem czekałam na produkty do sałatki. Mam sałatę z rzodkiewką, pomidorem, cebulka i ogórkiem. Mega porcja
13.30 piję i piję. Moja sałatka domaga się pływania. Między wodą wylądował dodatkowo sok z buraka. Czuję że mój brzuch jest wzdęty. Już dawno taki nie był. Muszę wypić napar z majeranku dla lepszego samopoczucia.
18.00 wracam do domu po czyszczeniu pomników. I kończę resztki zupy na obiad. Dopycham sokiem z buraka. Obiecuję sobie, ze następnego dnia przygotuję obiad w postaci drugiego dania. Zup na razie mam dość
Czytaj także: Dieta dr Dąbrowskiej – tydzień pierwszy
20.00 wypijam sok z pomidorów i to koniec jedzenia w ciągu dzisiejszego dnia. W międzyczasie dogryzałam surowe warzywa. Zjadłam np całą paprykę. Wcześniej – przed postem – paprykę długo czułam na żołądku. Odbijała mi się i czułam, że ciężko się ją trawi. Teraz absolutnie nic się nie dzieje. To dobrze – bo sporo jej kupiłam i zamierzam zjeść
Post oczyszczający – dzień szesnasty – czwartek
Wszystkich świętych dzisiaj mamy. Waga dalej ta sama. Ani w górę, ani w dół nie leci. Po skorzystaniu z toalety zauważam, że kolor moczu wrócił do normy. Już nie jest różowy. Zdaje się że to dowód na to, że moje jelita zrobiły się bardziej szczelne. Jeden z założonych celów osiągnięty.
9.30 śniadanie. Standardowo sałatka z pomidorem, ogórkiem, czosnkiem, rzodkiewką, papryką i sałatą. Z przyprawami i octem balsamicznym. Smakuje naprawdę dobrze. Ale obok stoi pokusa nie lada. Rano dla reszty członków rodziny przygotowałam blok czekoladowy. Smak dzieciństwa, do którego od lat mam wielki sentyment. I który po prostu uwielbiam. Będzie mnie kusił cały dzisiejszy dzień
13.30 powrót z cmentarza. Reszta rodziny zajada się pieczoną kaczką. Ja wypijam sok z buraka i zaczynam myśleć o obiedzie. Dzisiaj postanowiłam zaserwować sobie nadziewaną paprykę. Za nadzienie służy kalafior, marchewka i szpinak. Połączone razem i ugotowane. Następnie w paprykę i do piekarnika.
14.00 resztki farszu i nadmiar wody traktuję jako zupę. Całkiem smaczna 🙂 Wstawiam papryki do piekarnika i czekam na resztę obiadu.
15.30 obiad – papryki się zrobiły, a przy okazji chciałam zrobić suszone jabłka. Niestety za drobno pokroiłam i wyszło mi coś bardziej przypominające wysuszony mus. Musze nad tym popracować. Zjadam 2 nadziewane papryczki.
16.30 blok dalej kusi – na pocieszenie zjadam te nieudane chipsy jabłkowe. Wszystkie. Czyli wychodzi, że dzisiaj 3 jabłka zjadam.
18.30 sok z buraka i dużo wody. Do końca dnia już nic nie jem. Głodu tez nie odczuwam. Za to czuję się wzdęta i ciężka od 2-3 dni. W końcu choć część tego ciężaru zostawiam w toalecie. I jest mi lepiej. Mój organizm po kapuście pekińskiej domaga się hektolitrów wody. A ja ich chyba dostarczam za mało, stąd ten wzdęty brzuch
Post oczyszczający- dzień siedemnasty – piątek
8.00 w pracy kawa z cykorii. Dla samej przyjemności picia kawy
9.00 sok z buraka. Myślę, że nawet po diecie zostanie ze mną na dłużej. A pomyśleć że 4 tygodnie temu, nie wiedziałam o jego istnieniu
11.30 śniadanie – czyli sałatka z kapusty pekińskiej, rzodkiewek, ogórka, pomidora i papryki
12.30 sok z pomidorów. Jakaś taka ochota mnie naszła
13.30 kolejny sok – z buraka. Czuję że zaczyna boleć mnie gardło. Pewnie z powodu tego, co spływa mi cały czas z zatok
17.00 obiad – zjadam kolejne 2 sztuki nadziewanej papryki, a na deser 2 pieczone jabłka
21.00 sok z buraka. Jest mi coraz bardziej zimno. Czytałam, że to jedna z typowych dolegliwości na poście Dąbrowskiej. Jednak – do tej pory, zupełnie mi obca. Jednak dzisiaj trzącha mną jakbym miała się rozchorować. Przy czym poza uczuciem dotkliwego zimna – innych objawów nie mam. O 22 daję za wygraną i kładę się spać – opatulona po uszy. Zasypiam praktycznie od razu. Dzień mija względnie spokojnie – głodu i ciągot nie odczuwam
Post oczyszczający – Dzień osiemnasty – sobota
10.00 Śniadanie – kalafiornica (lekko zmodyfikowany przepis – bez jabłka i pomidora – tutaj. Dużo tam innych ciekawych posiłków na diecie Dąbrowskiej) z jabłkiem i pomidorem. Całkiem smaczne i ciekawe danie. Najadam się do syta. Zbyt wielką porcję przygotowałam. A że smakuje – zjadam wszystko. Wczorajszego zimna już nie odczuwam. Chyba wszystko wróciło do normy.
12.00 Pierwsze oznaki kryzysu. Wraz z rozpoczęciem przygotowywania obiadu. Wszystkim serwuję zupę z zielonym groszkiem, a na deser moje ulubione placuszki na zsiadłym mleku i sodzie. Zrobiłam przegląd lodówki – a tam sporo jogurtów naturalnych, których teraz nie ruszę. Więc zamiast do kosza – wylądowały w placuszkach. Wszystkim bardzo smakowało, a mi język ucieka do samej podłogi. A jak się zastanowić – to aktualnie z posiłków najbardziej marzą mi się ziemniaki w mundurkach z cebulką w occie i oleju. Danie którego nie jadłam wieki i za którym nigdy nie tęskniłam. Teraz cały dzień za mną chodzi.
13.00 Zjadam ostatnie 2 nadziewane papryczki. Na drugi raz muszę pamiętać – że posiłki robię tylko dla siebie. I zmniejszyć ilość produktów do spożycia
17.00 Postanawiam się dobić i dla reszty rodziny piekę domowy piernik (korzystałam z tego przepisu na murzynka – jest świetny skoro nawet mi wyszedł) . Zwykle mi nie wychodzi. Tym razem rośnie jak na drożdżach i wygląda obłędnie. Dla mnie tylko wygląda. Coraz częściej myślę, czy nie przerwać postu i po co mi to wszystko. Czy to jest warte tych wyrzeczeń? Nie wiem, ale decyzję odkładam do jutra. Na poście jestem prawie 3 tygodnie – więc ciasto i tak byłoby poza zasięgiem. Jedynie te ziemniaczki w mundurkach
19.00 Zjadam 2 pieczone jabłka, gdy pozostała część rodziny dobiera się do ciasta. Kryzys cały czas mam, ale jeszcze walczę
21.00 Pierwsze surowe warzywa dzisiaj. Przez podły humor – jadłam gotowane warzywa cały dzień. Na kolację pomidor z czosnkiem. Brakuje sera mozzarella. Jak diabli brakuje.
23.00 Sok z pomidorów. I to ostatnie danie dzisiaj. Kładę się późno spać – bo coś koło pierwszej. Oczywiście w smętnym nastroju. Nawet serial na netflix nie pomógł. Zresztą nie wiem czy mnie jakiś zainteresuje po Grze o tron. Ciężko z tak dobrej pozycji przejść do przeciętnej.
Post oczyszczający – dzień dziewiętnasty – niedziela
9.00 wstaję i czuję, że zatoki sobie o mnie przypomniały. Bolą. Nie jest to tak dotkliwy ból jak jeszcze przed dietą, ale jednak. Uciążliwy i nasilający się z godziny na godzinę. A ja mam tylko jedną ziołowa tabletkę na tą dolegliwość. Łykam ją i mam nadzieję, że pomoże. Staję na wagę. Tym razem kolejne pół kilograma w dół. Chyba masa mi coraz wolniej spada. Zobaczymy z jakim wynikiem zakończę ten tydzień.
11.00 Zjadam śniadanie. Te same danie co wczoraj – czyli kalafiornicę. I tym razem przygotowałam jej za dużo. Jednak dzisiaj na śniadanie zjadam jej połowę. Jedyny plus, że kryzys minął. A ból zatok – znacznie słabszy niż zwykle – przypomina, że idę w dobrym kierunku. Ale na miejscu to jeszcze nie jestem. Mam nadzieję, że po dalszych dniach postu – mój organizm jeszcze lepiej będzie sobie radził z tą dolegliwością.
14.00 Obiad – rodzinka wcina przygotowane przeze mnie polędwiczki z kurczaka z ziemniakami i fasolką szparagową. Tą ostatnią dzieciaki uwielbiają, a my mamy całkiem spore jej zapasy w zamrażalce. Natomiast jeśli chodzi o mnie – zjadam resztę kalafiornicy. Jest dobra, jednak przesadziłam z częstością. Z drugiej strony mam aktualnie niekończącą się ochotę na kalafior. Więc idę za potrzebą organizmu. Za to kiszonki i cytryna w ogóle do mnie nie trafiają. Nie mam na nie ochoty. Wiem że są zdrowe i że powinnam je jeść – jednak nie potrafię się przemóc. I omijam szerokim łukiem. Przez te wszystkie dni postu raz jadłam kapustę kiszoną i z 2 razy ogórki. Rekordem nazwać tego nie można.
16.00 Piję kawę z cykorii i łamię się. Zjadam przeciwbólową tabletkę z ibuprofenem na zatoki. Niestety z godziny na godzinę organizm radził sobie coraz gorzej, a mnie bolało coraz mocniej. Po zjedzeniu tabletki – ulga nie do opisania
17.00 2 pieczone jabłka w ramach podwieczorku
19.00 Kolacja w postaci sałatki z sałaty, rzodkiewki, czosnku, papryki, pomidorów i ogórka. Skropiona odrobiną octu balsamicznego. Sałatkę razem ze mną zjada starsza córka. Zrobiłam jej tyle – że i tak na jutro do pracy wystarczy.
20.00 Kolację dogryzam połówką grejpfruta. Zauważam, że coraz ciężej jest podjąć mi jakiekolwiek działanie. Jak już zacznę, to ciągnę, jednak każde rozpoczęcie – odwlekam do granic, a nawet poza granice możliwości.
Post oczyszczający dzień dwudziesty – poniedziałek
6.00 Wstaję i ważę się z rana. Waga w końcu drgnęła. Wiem, że post oczyszczający robię dla zdrowia, a nie wagi. Jednak miło, jak się widzi dodatkowy bonus na wadze. Tym razem różnica w wadze znowu jest. Jeszcze chwilka i będę miała o 4 kg mniej niż przed postem
10.00 Piję sok z buraka. Świetnie poprawia perystaltykę moich jelit – i teraz głównie dlatego go spijam. Smak – tak jak byłam nim zachwycona na początku, tak teraz entuzjazm coraz mniejszy. Bardziej z rozsądku niż dla smaku. I proszę jaka różnica po 20 dniach w podejściu do smaków. Dzisiaj w pracy łatwiej przetrzymać na poście niż w domu. Tu nie ma tylu pokus i jest czym myśli zająć
12.00 Śniadanie. A na śniadanie reszta wczorajszej sałatki warzywnej.
14.00 Sok z pomidora. Stały składnik mojego menu
16.00 Jestem w domu i jestem głodna. A obiadu brak. Na szybko robię kalafiornicę. Jej przygotowanie zajmuje ciut więcej czasu niż jajecznicy. Najadam się do syta,
19.00 Robię sobie obiad na jutro i kolejne dni. Leczo warzywne. Wrzucam wszystko co mam pod ręką. A więc kalafior, kabaczek, dynia, pomidory i przecier pomidorowy, paprykę, cebulę, czosnek, marchewki i por. Dodaję przypraw. Zgodnie z oczekiwaniami – wyszło słodkie 🙂 Kupiłam paprykę wędzoną – dodaję – i nie podoba mi się to co wyszło. A wszyscy tak się zachwycali. By pozbyć się smaku wędzonki robię leczo w wersji mocno pikantnej. Teraz wychodzi smaczne. Stwierdzam – że w sumie to i taka kolacja może być – więc zjadam miseczkę.
22.00 Budzę się po próbie położenia spać młodszego dziecka. Chyba sama zasnęłam szybciej niż ona. Mam jeszcze kilka rzeczy do ogarnięcia – wiec wstaję. Ale jedynie piję. Na jedzenie nie mam ochoty.
Post oczyszczający – dzień dwudziesty pierwszy – wtorek
6.00 wstaję i z przyzwyczajenia wchodzę na wagę. Dziś pokazuje, że schudłam przez ten czas 4,1 kg. Jest moc.
8.00 Kawa z cykorii – dobrze że jest
10.00 Sok z buraka – dzisiaj wypijam bez nerwów
12.00 Śniadanie – przestawiłam się na całego z nim. A w sumie ciągnę to – co zaczęłam na poście przerywanym. Tym razem po prostu sałatka z pomidora i cebuli. Nie ma jak to swoje pomidory. W dalszym ciągu mega smacznie i aż słodkie wydają się w smaku
16.00 Jabłko. Muszę jechać i załatwić kilka spraw w mieście – zanim pozamykają sklepy. Więc obiad czeka.
17.30 Obiad – przygotowane wcześniej leczo. Dzisiaj smaki już się przegryzły. I nawet ta wędzona papryka może być. Smakuje lepiej niż wczoraj. Tylko po co ja ładowałam aż tyle pieprzu
19.00 Dwa pieczone jabłka. I już żadnych innych owoców. Wiem, że limit przekroczony.
22.00 Ten sam manewr co wczoraj – budzę się z drzemki i wstaję. Sama nie wiem jak mi się udaje. Kładę się spać ok 0-30. I już nic nie jem do końca dnia. Jedynie spijam wodę
Post oczyszczający – krótkie Podsumowanie
Trzeci tydzień za mną. Jeśli czytaliście w miarę uważnie, wiecie że miałam konkretne chwile załamania i kryzysowe sytuacje. Od kilku dni na szczęście za mną – więc ciągnę dalej. Jeszcze jeden tydzień. W końcu z zatokami jest lepiej – ale do ideału daleko. To samo stawy. Widocznie potrzebuję dłuższego postu. Trzymajcie kciuki – abym wytrzymała.
Mam pytanie w związku z tą dietą i wydatkami.
Czy kosz żywności wzrósł? Z pozoru ta dieta wydaje mi się dość kosztowna. Nie wiem, czy słusznie. Da się to porównać?
hejka. Wiesz co – na tym poście jestem sama. Więc te wydatki dotyczą jednej osoby a nie 4 czy 7. I drastycznie się nie zmieniły przy ogóle. I nie są jakieś większe. Powiedziałabym nawet – że sa mniejsze. Większość warzyw mam swoich. Tylko kalafiora znacznie więcej kupuję. Ale u nas cały czas jest na sztuki, a nie kilogramy. Ostatnio trafił mi się ogromny okaz – jakieś 4 – 5 kg za 5 zł. A mi jednej chyba na 2 tygodnie by wystarczył 🙂 Ogórki kupujemy tak jak wcześniej kupowaliśmy, pomidory cały czas swoje. To samo cebula, marchew, pietruszka, seler, por. Nawet szpinak na polu jeszcze rośnie. Jabłka swoje.Czasami kupię paprykę – choć przejadłam się nią w tygodniu w którym kupiłam cały worek 🙂 3 grejpfruty wystarczają mi praktycznie na cały tydzień. Z drugiej strony wydajemy mniej pieniędzy na pieczywo, słodycze, przekąski sery, wędliny czy nabiał. Ja tego nie jem – więc tu faktycznie jest oszczędność. Pewnie gdybym miała wszystko kupić – każde najmniejsze warzywo odczułabym różnicę w budżecie. Zwłaszcza w tym roku – gdzie wszystko jest droższe. Jednak przy swoich zapasach wydaje mi się, że na żywność wydajemy mniej. Nawet dzieciakom zamiast słodyczy staram eis wcisnąć owoce czy tubkę z musem. Jej koszt i tak mniejszy od czekolady. A o ile zdrowsze 🙂
Dzięki wielkie 🙂
Zmartwiłaś mnie tylko tą tubką z musem. Wmówiłam mojej Pięciolatce, że to dla niemowlaków 😉 Szczerze tak myślałam! Nie kłamałam. Gratuluję własnych upraw! Najcenniejsze. U moich rodziców obrodziły tylko jabłka, których i tak nie mogę jeść 😉
ta tubka zaczęła się od niemowlaków. Konkretnie ich 2-letniego kuzyna – który pochłania je w ilości hurtowej 🙂 Ale mojej starszej także smakuje 🙂 A panna mojego wzrostu