Skoro to ma być blog o edukacji finansowej naszych pociech – to temat kieszonkowe dla dzieci – to pierwsza myśl jaka nasuwa się przy tej okazji.
Ile ludzi – tyle opcji. Jedni są fanami kieszonkowego – inni wręcz przeciwnie. Jedni propagują idee, inni negują i wszelkie psy na niej wieszają. Dlatego i ja dorzucę swoje 3 grosze i pokażę swoje spojrzenie na ten temat. Oraz rozważę kilka aspektów. Mam nadzieję, ze ten wpis pomoże podjąć Ci decyzję, jak postąpić ze swoim dzieckiem
Kieszonkowe dla dzieci – dawać czy nie dawać?
Zdania rodziców na ten temat są różne. Ja osobiście jestem zwolenniczką kieszonkowego, które u nas ma już swoją historię kilkuletnią. Ale z drugiej strony jestem w stanie zrozumieć argumenty przeciwnej strony – aby kieszonkowego nie dawać.
Jakie są główne argumenty za tym aby NIE dawać kieszonkowego dla dzieci?
Uczysz dziecko materialistycznego podejścia do życia.
Wszystko na czym się skupia to kasa. Czy się z tym zgadzam? Myślę, że więcej zależy od tego jaką postawę reprezentują rodzice i to oni mają większy wpływ na podejście do "mamony". Jeśli omamiła Ciebie i dla niej żyjesz – wypłacanie czy też nie wypłacanie kieszonkowego niczego nie zmieni. Dzieciaki wchłaniają od Ciebie wszystko jak gąbka – i jeśli pokazujesz im, że pieniądze rządzą Twoim życiem – to one też tak będą postępować. Jeśli oceniasz człowieka po ubraniu i samochodzie, którym jeździ – Twoje dzieci też będą to robić. Kieszonkowe ani im w tym nie przeszkodzi, ani nie pomoże.
Z drugiej strony pieniądze są częścią naszego życia – i nie da się tego tematu ominąć. Samą miłością dzieci nie wyżywisz, a stwierdzenie pieniądze szczęścia nie dają – usłyszysz tylko od biednych ludzi. Pieniądze i szczęście to 2 wartości, których po prostu nie da się ze sobą porównać – są ważne tam, gdzie są ważne i tyle. A skoro nasze życie to też rachunki, opłaty czy pieniądze na spełnienie marzeń – to dzieciaki niech na swoich pieniądzach się uczą jak to zrobić. Niech popełniają błędy. Mają porażki i sukcesy. Lepiej teraz niż dopiero w dorosłym życiu. Takie jest moje zdanie.
Drugi argument przeciw: Dzieci uczą się, że kasa im się należy.
Uczą się postawy roszczeniowej, wychodzą z założenia, że płacenie im – to Twój – jako rodzica święty obowiązek – bez względu na wszystkie inne czynniki.
Przeciwnicy kieszonkowego obawiają się, że w ten sposób rośnie kolejne pokolenie petentów pomocy społecznej, które po prostu wychodzi z założenia że nie trzeba pracować by mieć. Więc po co się wysilać i zarabiać?
Czy się zgadzam z tym twierdzeniem? Tylko częściowo. Czasami faktycznie zdarza mi się usłyszeć
– Mama koniec miesiąca – gdzie moja kasa.
Jednak chwila rozmowy na temat skąd się biorą pieniądze przywraca wszystko na właściwe tory. Staram się wytłumaczyć córom, że pieniądze nie rosną na drzewie. Że oboje z tatą musimy spędzić w pracy określoną liczbę godzin – by one mogły dostać swoje kieszonkowe. Że dzielimy się z nimi tym, co zarobimy – bo wierzymy, że będą dobrze rozporządzać swoimi pieniędzmi. Ale co ważniejsze – że nie mamy tyle czasu by rozważać, która zabawka czy atrakcja jest ważniejsza dla nich. Że same muszą podejmować takie decyzje. Tłumaczę im także, że to iż oddaję im część pensji sprawia, że sama muszę na czymś innym zaoszczędzić, aby pokryć tę lukę. A przecież skoro jestem molem książkowym – zamiast dać im kieszonkowe – mogłabym mieć kilka książek miesięcznie więcej. Albo przeliczam na inne produkty – które mają dla nich wartość – tak, aby wiedziały ile dla mnie te pieniądze znaczą.
Czy to przynosi efekty? Trudno powiedzieć. 10-letnia Paula na pewno więcej rozumie i 3 razy się zastanowi zanim postanowi wydać swoje pieniądze.
Z 6 -letnią Wiktorią dłuższa droga przede mną.
Ale ogólnie jestem za wypłacaniem kieszonkowego dla dzieci z jednego podstawowego powodu.
Moim dzieciom znacznie łatwiej wydaje się moje pieniądze niż swoje.
I gdybym nie dawała im kieszonkowego miałabym znacznie więcej sporów na temat zakupów zabawek w sklepach niż mam obecnie.
Mieszkam na wsi – i na większe zakupy po prostu opłaca mi się jechać do supermarketu. Dokładnie jestem stałym bywalcem Biedronki 🙂 Te produkty, które kupuję są zwykle sporo tańsze niż w sklepikach na miejscu. A w Biedronce, jak to w Biedronce – często jest ustawionych na środku kilka regałów z zabawkami dla dzieci. W takich sytuacjach moje córki zawsze coś wypatrzą dla siebie. I oczywiście ja i pół sklepu słyszymy wtedy, jak mojej córce zależy własnie na tej lalce, czy tych klockach. Na takie jęki i piski mam zawsze jedno zdanie.
Podczas dzisiejszych zakupów nie mam w planach kupowania zabawek, nie przeznaczyłam na nie pieniędzy. Jednak Ty masz swoje pieniądze, swoje kieszonkowe i jeśli uważasz że jest to tak ważna zabawka dla Ciebie kup ją sobie.
Nie powiem – z Paulinką od momentu kiedy miała 4 lata – ten system sprawdzał się znakomicie. Pamiętam, jak kiedyś wypatrzyła poduszkę z nadrukiem z bajki. Oczywiście strasznie się jej spodobała i strasznie chciała ją mieć. Gdy jednak powiedziałam, że może ją kupić za pieniądze ze swojej skarbonki – jeszcze raz zastanowiła się poważnie nad zakupem. Normalnie widać było jak jej trybiki w głowie przeskakują. Jak się dopytywała, ile ta poduszka kosztowała (a kosztowała połowę jej kieszonkowego). W końcu po 5 minutach stania i przytulania się do niej – tuż przed podejściem do kasy – Paula stwierdziła, że w sumie to nie potrzebuje tej poduszki i nie chce wydać na nią swoich pieniędzy.
I to właśnie takie sytuacje i rozterki córki utwierdzają mnie w przekonaniu, że kieszonkowe to dobra sprawa. Gdyby to moje pieniądze szły na ten zakup – nawet pół minuty by nie pomyślała czy warto. Po prostu chcę mieć i już.
A tak musiała – po prostu musiała – bo to o jej pieniądze chodziło – rozważyć zakup. I podjąć decyzję czy ta poduszka jest warta ubytku w jej skarbonce. I do dziś Paula faktycznie panuje nad swoim kieszonkowym. Potrafi odkładać pieniądze z kilku miesięcy – by kupić sobie upragniony tablet czy grę komputerową. Widzę, że póki co wszystko zmierza w dobrym kierunku.
Niestety – z Wiktorią – daleka droga do pochwalenia się takimi osiągnięciami. Też otrzymuje swoje pieniądze, ma swoje kieszonkowe i w tej samej wysokości co Paula – jednak ma zupełnie inny temperament i sposoby na rodziców i dziadków. Paulina godzi się z ustanowionymi zasadami przez nas – przyjmuje je za pewnik. Jeśli już jej dana reguła nie pasuje – to ją negocjuje. Wiki natomiast od początku ustanowienia zasady staje okoniem i próbuje udawać że jej nie ma. Walczy z nią o jej byt, a nie o szczegóły jak ma wyglądać.
Więc z Wiki jest trudniej. A dodatkowo – sami sobie jeszcze utrudniamy życie bardziej. Przymajmniej 80% problemów z jej podejściem do pieniędzy – wynika głównie z mojego braku konsekwencji. Kilka razy i ja i dziadkowie nagięliśmy swoje zasady – i mamy to co mamy. A w jaki sposób ulegałam córce?
Pierwszy z jej sposobów to – oddam Ci jak wrócimy do domu 😉
Wiki odkryła ten patent i notorycznie z niego korzysta. Gdy jedziemy na zakupy notorycznie "zapomina" zabrać pieniędzy ze swojej skarbonki. Potem coś wypatrzy – co koniecznie musi mieć. I jest dyskusja.
– Mama kup mi to
– Nie, nie kupię. Masz swoje pieniądze
– Ale ja ich nie wzięłam
– No to nie masz za co kupić tej zabawki
W tym momencie ryk na cały sklep, aż w końcu któryś z dorosłych mówi
– Dobrze – pożyczę Ci te pieniądze, ale oddasz mi w domu.
Po czym po powrocie do domu raz oddaje, dwa razy nie – szczególnie jeśli to babcia pożyczała. Chociaż i ja bez winy nie jestem. Też zdarza mi się darować takie długi. I właśnie dzięki nam – Wiki zwykle testuje tą metodę – a nuż coś dodatkowo ugra. I na zakupach po prostu jest trudniej.
Druga metoda – Ale ja mam mało
– Mama kup mi to
– Nie, nie kupię. Masz swoje pieniądze
– Ale ja mam ich mało w skarbonce. Mam tylko 2 papierki (już czai że papierek ma większą wartość niż blaszak)
Ostatnie zdanie z maślanymi oczkami; lub rykiem na cały sklep: lub słodkim przytulasem, od którego serce mięknie; lub inną metodą perswazji, na którą rodzic praktycznie jest bezradny, szczególnie że nie chce robić scen w sklepie.
Jak jestem twarda – udaję że to nie do mnie ta cała awantura i tyrada. Mimo, że ciężko jest mi zachować spokój. Staram się jej wtedy wytłumaczyć, że jak np. kupię jej tą zabawkę to jej ukochane pieski lub kotki będą głodne – bo nie starczy na karmę dla nich. Czasami przynosi to rezultaty, czasami nie. Zależy w jakim stopniu już się nakręciła. Aczkolwiek im robi się starsza – tym więcej rozumie. Ostatnio zamiast zabawek były 2 pączki (które tak na marginesie dodam mało kiedy goszczą na naszym stole) – i obie byłyśmy zadowolone z zawartego kompromisu.
Jak mam gorszy dzień i mięknę – ulegam córce. Tyle między teorią, a praktyką;)
Mimo to – cieszy mnie, gdy moja córka ma rozterki typu – czy wydać swoje kieszonkowe na kino i popcorn, czy też może lepiej zabawkę kupić.
Ostatecznie zastanawia się, dokonuje wyboru, myśli co ma dla niej większą wartość. I przy okazji uczy się, że ile by pieniędzy nie miała – jej potrzeby i marzenia są większe. Że prędzej czy później zobaczy dno w skarbonce i czegoś będzie musiała sobie odmówić.
Gdyby dysponowała tylko moimi pieniędzmi – ja byłabym tym czarnym charakterem, który nie spełnia jej marzeń. Przyczyna leżałaby na zewnątrz. A tak sama zastanawia się, podejmuje decyzje i już w wieku 6 lat musi się zmierzyć z problemem większej ilości sposobów na wydanie pieniędzy, niż pieniędzy w portfelu. Przyzwyczaja się do codziennych zmagań dorosłego człowieka i nabiera w nich wprawy. Powoli wychodzi na głębokie wody zaczynając od płytkiego brzegu. Nie znajdzie się w sytuacji: "mam 19 lat i skaczę na głębokie wody finansów – bo poszłam do pracy i dostałam swoje pierwsze pieniądze"
I dla mnie to jest najlepsze i najbardziej pożądane dla córek w temacie: kieszonkowe dla dzieci
Dzięki, że dotrwaliście ze mną aż tutaj. Tematu pewnie nie wyczerpałam, jeśli chodzi o kwestię dawać czy nie dawać kieszonkowe dla dzieci, ale mam nadzieję że swoje zdanie dość klarownie przedstawiłam. I oczywiście obiecuję, że w kolejnych wpisach jeszcze się nad kieszonkowym dla dzieci popastwię 😉
A co Wy myślicie na temat wad i zalet kieszonkowego dla dzieci? Dajecie je czy też nie? I dlaczego?