Dieta dr Dąbrowskiej – dziś wpis inny niż wszystkie. Bo opisujące moją pierwszą postną dietę. Opracowaną przez dr Dąbrowską. Której głównym zadaniem nie jest odchudzanie – a samoleczenie organizmu. Każdego – kto chce wiedzieć więcej – odsyłam do neta i książek. Jest mnóstwo informacji na ten temat, więc tak jak ja poszukajcie ich sobie i poczytajcie.
A dzisiaj – chcę się z Wami podzielić moim dziennikiem z pierwszego tygodnia postu. Wspominałam, że go zaczynam w artykule Październik w migawkach – czyli co słychać u Mamoników. Sama jestem zdziwiona, że już minął i że dałam radę. Bez oszukiwania. Tak więc jeśli ktoś jest ciekawy jak mi poszło – tego zapraszam do lektury. A tych nie zainteresowanych – odsyłam do innych artykułów na blogu 🙂
I uczciwie ostrzegam – to chyba najdłuższy wpis na tym blogu. Pisany przez cały tydzień – dzień po dniu. Stąd taka ilość słów
Dieta dr Dąbrowskiej – Dzień pierwszy – środa 17.10.2018
8.00 Od rana naczytałam się wpisów na innych blogach. Początkom prawie zawsze towarzyszył okropny ból tych części ciała, które zbytnio eksploatujemy i które są w najgorszej kondycji. Wychodzi na to – że szwankuje mi głowa. Po lekturze – zaczyna mnie boleć coraz bardziej
9.30 Kolejne godziny bez kawy – dobrze że mam yerba mate
10.00 Jestem głodna. To nic, że w ostatnich tygodniach zaczynam jeść nie wcześniej niż o 11. W końcu jestem na diecie – to muszę być głodna, no nie? Wypijam butelkę soku pomidorowego. Pierwsze 63 kcal dzisiaj zaliczone.
11.00 Siadam do śniadania. Mam michę sałatki – ogórek kiszony, pomidor, cebula. Zjadam 3/4. Sporo czasu to zajmuje, jednak ja dalej czuję się głodna.
12.00 Teraz żałuję, że nie mam ze sobą jakiegoś jabłka czy marchewek do przegryzienia. 3,5 godziny w pracy przede mną. Jak żyć Panie premierze? Głód zapijam Yerbą
15.00 Kończę pracę. Czas pomyśleć o obiedzie.
16.00 Jestem w domu – obiadu nie ma. Głód zapijam sokiem z buraka – dzięki Ci Boże za gotowce. W międzyczasie – podczas przygotowywania obiadu – podgryzam surowe warzywa. Swoją drogą nie pamiętam, kiedy ostatnio chrupałam surową pietruszkę. Smakuje wybornie.
18.00 Obiad gotowy. Frytki z pietruszki z kotletami z kalafiora i marchewki. Wbrew pozorom całkiem smaczne. W końcu czuję się najedzona. Kotletów mam tyle, że wystarczy na jutrzejszy dzień w pracy. Dzieciaki spróbowały – potem zrobiły sobie pizzę.
21.00 Malutki głód zagryzam marchewką i jabłkiem. Wszystko obficie zalewam wodą 🙂
Dieta dr Dąbrowskiej – Dzień drugi – czwartek
6.00 Czuję się, jak smok wawelski po zjedzeniu barana wypchanego siarką. Ociężała i jakbym rok nic nie piła. Ociężałość zostawiam w toalecie 😉 W między czasie nawadniam wczorajszą marchewkę. Czuję, że dalej zalega mi na żołądku. Boli mnie głowa od zatok. Tak – że czuję się jakbym miała za chwilę zwymiotować. Dieta, nie dieta – łykam prochy i po 30 minutach jest dużo lepiej
9.00 Zaczynam odczuwać mały głód. Ból głowy nadal mi towarzyszy, jednak nie przeszkadza w funkcjonowaniu. Ponadto krew mnie zalewa. Post nałożył się z miesiączką. Miodzio. Brzuch na szczęście jeszcze mnie nie boli. Jest nieźle. Siostra informuje – że od 16 – do 2 nad ranem wymiotowała non stop. Razem zaczęłyśmy postną dietę. Czyli u mnie spokojniej.
10.00 Wypiłam butelkę soku z buraczka. Chyba 3 w życiu. Nawet nie myślałam, że to jadalne jest. I smaczne. Jasne – tyłka nie urywa – ale nie ma się za specjalnie do czego przyczepić.
12.00 Głowa cały czas ćmi. Jakoś specjalnego głodu nie czuję. Zjadłam surową marchewkę. Może ona pobudzi mój żołądek. No i piję. Yerba matę. Ciężko kawoszowi bez kawy.
13.00 Zjadłam część z przygotowanych kotletów. Na ciepło smaczniejsze, a w biurze mikrofali brak. Już myślę o zupie dyniowej która czeka na mnie w domu
14.00 W pracy zajadają się wafelkami … Ech te pokusy. Ja przegryzłam marchewkę i jabłko
16.00 Jestem w domu – i nie mam ochoty na jedzenie…. Coś dziwnego. Wypijam szklankę wody. Muli mnie – więc ucinam sobie 15-minutową drzemkę. Śnią mi się słodycze…
19.00 Bardziej z rozsądku niż głodu zjadam pół miseczki zupy dyniowej. Całkiem niezła. Nie blenderuję wszystkiego do końca. Mój mózg musi zanotować, ze coś przegryzł;)
22.00 2 jabłka pieczone w mikrofali kończą mój dzień postu. Normalnie o tej porze od kilku godzin już nie jem. Czuję, że nasila się ból związany z zatokami niestety
Dieta dr Dąbrowskiej – Dzień trzeci – piątek
6.00 Głowa zgodnie z wczorajszymi wieczornymi objawami dalej boli. Z ciekawości staję na wagę. 0,5 kg mniej. W 2 dni? Dziwne to jakieś. I wątpię by było trwałe
8.00 Biorę tabletki na ból głowy – podwójny ibuprofen i ziołowe na zatoki. Zapijam soczkiem z jabłek. Pierwsze 130 kcal zaliczone. Dogryzam surową marchewką. Żołądek się obudził i domaga się mielenia
10.00 Rozmawiałam z siostrą. Drugi dzień wymiotowała. Zrobiła sobie zupę z kapusty – i dzieje się u niej. Chyba sama zostanę na tej diecie. Nie tego się spodziewałam
12.00 Do tej pory zjadłam jeszcze jedną marchewkę i jabłko. Wypiłam butelkę soku z pomidorów. Czas coś zjeść. Zatoki dalej dokuczają.
14.00 Nie mam ochoty na sałatkę z pomidorów – którą przyniosłam do pracy, wypijam kolejną butelkę soku z buraków, zjadam jabłko i 2 surowe marchewki
15.30 Już domu. Drugi dzień z rzędu zjadam przygotowaną wcześniej zupę dyniową. I ciągle mam jej od groma. Dla mnie jednej wystarczyłaby na tydzień. Obiecuję sobie – że kolejne porcje przygotuję mniejsze. Dzisiaj mam na nią apetyt i zjadam całkiem sporo
18.00 Wróciłam do domu po zakupach. W sumie nie mam ochoty jeść – więc piję. Soczek z pomidorów i kolejny z buraka.
20.00 Na kolację zagryzam surowe warzywa – marchew i rzodkiewkę oraz 2 pieczone jabłka. I to koniec mojego menu dzisiaj. Uczucie głodu towarzyszy mi przez większość dnia – jednak nie jest one super dokuczliwe. Tak jak bzycząca mucha przy uchu. Jest, ale można się od niej odciąć
Dieta dr Dąbrowskiej – Dzień czwarty
9.00 Sobotę dzisiaj mamy. Największe wyzwanie dla mnie. Nawet te moje posty przerywane w weekend po prostu mi nie wychodziły. Zbyt wiele pokus. Zbyt łatwo można podejść do lodówki, czy szafki ze słodyczami i po prostu je otworzyć. A potem coś zjeść – niekoniecznie dozwolonego czy w godzinach – kiedy mogę. Tym razem postanowiłam być twarda. Zobaczymy, co mi wyjdzie. Staję na wagę – 1 kg w dół.
10.00 Po śniadaniu. Dzieciakom zrobiłam placuszki z mąki kokosowej. Sama dalej twardo na warzywach. Śniadanie przetrwałam na smażonej cebuli z buraczkami. Oczywiście bez grama tłuszczu.
14.30 Byłam na zakupach i pozałatwiać kilka spraw. W międzyczasie wypijam butelkę soku z buraków. Coraz bardziej mi smakuje i coraz chętniej po niego sięgam.
15.00 Zjadam 3 dzień z rzędu zupę dyniową. Teraz się cieszę – że jeszcze ją mam. Jestem głodna i przynajmniej nic nie muszę sobie przygotowywać.
18.00 Robię dzieciakom lazanię z kabaczka. Sama, co jedyne – mogę podgryzać surowe warzywo. W sumie to nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłam kabaczka na surowo. Śmiesznie się gotuje nawet nie sprawdzając czy ilość przypraw jest odpowiednia.
20.00 Kolacja i kolejna porcja warzyw. Dobrze, że można ocet winny i sól używać. Poprawia smak i mimo braku oliwy czy oleju w sałatkach – wychodzą całkiem smaczne
22.00 Przegryzam surowe warzywa i zapijam wodą. Kilka ogórków kiszonych też 🙂 Głodu jako takiego nie odczuwam. Dzisiaj za mało płynów wypiłam. Dzień za bardzo zabiegany i poza domem. Samopoczucie – całkiem niezłe. Mimo małej ilości przyjmowanych kalorii i ciągłego niedospania – nie czuję większego zmęczenia czy osłabienia. Dziwne to jakieś
Dieta dr Dąbrowskiej – Dzień piąty – niedziela
Kolejne wyzwanie przede mną. Jak przeżyć dzień – jedząc tylko to, co jest dozwolone? W domu – dodatkowo w swoje imieniny?
10.00 Już po śniadaniu. Tym razem sałatka z ogórka, pomidora, cebuli i rzodkiewki za mną. Eksperymentuję ze składnikami. Na szczęście są przyprawy. Ból głowy przeszedł jak ręką odjął. Choć z zatokami nigdy nie jest tak, że nie powracają. Póki co cieszę się wolnym dniem bez żadnych dolegliwości
12.00 Przegryzam warzywa i przygotowuje obiad. Dla rodziny – polędwica z kurczaka. Dla siebie zupa warzywna – z dużą ilością selera i jabłek. Kolejny eksperyment. Tym razem blenderuje wszystko. Wychodzi zupa – krem o ciekawym smaku – lekko kwaskowaty.
14.00 Zjadamy obiad. Ja swój, Paula wczorajszą lazanię, która długo za nią chodziła. Reszta rodzinki kurczaka. Jakoś daję radę. Choć nawet gotujące ziemniaki wyglądają kusząco. Na pocieszenie po obiedzie piekę sobie 2 jabłka
16.00 Podgryzam warzywa. Coraz mniejszy głód odczuwam. I bardziej z obowiązku, niż konieczności wcinam warzywa. Czas szybko leci – pomagam córce wykonać pracę plastyczną na Dzień Niepodległości
20.00 Kolacja – tym razem sałatka z sałaty, ogórka, pomidorów, rzodkiewki i czosnku. Skropione odrobiną ilością octu. Sałatkę przesoliłam – przez co ma znacznie bardziej wyrazisty smak. Tym razem Wiki sprawdza, jak smakuje moja kolacja. Uznaje, ze całkiem nieźle i wciągamy razem część porcji przygotowanej na dzisiaj i jutro do pracy. Może plusem tej diety będzie fakt – że i dziewczyny przy mnie zaczną jeść więcej warzyw i owoców. Oczywiście bez spiny i zmuszania.
22.00 Kolejny dzień, w którym za mało piłam. Uświadamiam to sobie na wieczór i wypijam przynajmniej 1,5 l wody przed snem. Woda znacząco zmniejsza uczucie głodu. Ale i tak zjadam kilka ogórków kiszonych. Czuję, że zaczynają mnie łapać zatoki. Nie czekając na rozwój sytuacji – łykam 2 tabletki ziołowe.
Dieta dr Dąbrowskiej – Dzień szósty – poniedziałek
Poniedziałek w pracy – wracam do swojego rytmu. Staję na wagę – 1,5 kg mniej. Ciekawe, ile przy okazji zjadę. Siostra odpadła po drugim dniu. Miała zbyt trudne początki i mocno ją zniechęciły. Tym bardziej, że musi być dyspozycyjna i formie dla dzieciaków. A tu ani formy, ani czasu wolnego od wymiotów. Ja pewnie w takim układzie nawet tych dwóch dni bym nie wytrzymała. U mnie było spokojnie – poza bólem głowy – który i tak często mi towarzyszy – nic więcej się nie działo.
Co ciekawe – nawet miesiączka przebiega delikatniej niż zwykle. Pierwsze dwa dni – to u mnie porządny ból brzucha. Taki, który utrudnia funkcjonowanie, mimo że odporność na ból mam dość dużą. Zwykle siniak czuję dopiero wtedy, gdy go zobaczę i wtedy mocno zastanawiam się, kiedy mogłam go sobie nabić. A tym razem nic. Ciekawe czy ma to związek ze sposobem odżywiania się. Myślę że nie – zbyt krótko jestem na poście.
Ciekawe czy jakieś dolegliwości, które miała siostra lub o których czytałam na innych blogach, jeszcze mnie dopadną. Czy mam opóźniony zapłon – czy po prostu pozbywanie się toksyn z organizmu odbywa się u mnie na spokojnie. Pożyjemy zobaczymy. Póki co – chciałabym wytrzymać choć 2 tygodnie na tej diecie, nie diecie. Ale już w środę – czeka mnie prawdziwy dzień prawdy. Wiki ma urodziny w kinderparku. Z toną słodyczy i tortem… Będzie ciężko coś czuję. Jednak póki co – przed zjedzeniem czegokolwiek spoza listy powstrzymuje mnie fakt – że stracę wszystko, co już osiągnęłam. Robię post dla odtrucia i poprawienia samopoczucia, lepszego działania organizmu, a nie utraty wagi. To drugie – jest dla mnie miłym bonusem. Zjem cokolwiek – i całe moje poświęcenie diabli wezmą. To póki co dobry motywator, by pilnować się bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.
Zaczynam przyzwyczajać się do braku kawy. W weekend, ilekroć mnie muliło (dość skutecznie zarwałam nocki) – kładłam się na kilka minut drzemki. Wystarczyło do regeneracji i normalnego funkcjonowania. I zdrowsze od kawy 🙂
A dzisiaj się tak nie da. Ale mam yerba 😉 Którą spijam od samego rana. Bólu głowy na szczęście nie ma. Wczorajsze tabletki pomogły.
10.00 Zaliczam pierwsze jabłko. I przynajmniej litr płynów. Wracam do normy 😉 z piciem. W pracy za biurkiem mam już wyrobiony nawyk picia. W domu niestety nie. Dziewczyny w pracy zajadają się batonami. Ja staram się nawet nie patrzeć w ich stronę.
11.00 Śniadanie – sałatka z cebulą, dużą ilością pomidora, ogórkiem, rzodkiewką i sałatą. Wszystko zapijam sokiem z pomidora. Coś u mnie pomidor ostatnio króluje w tej diecie
13.00 Drugie jabłko zjedzone. A dzisiaj wyczytałam, że można dwa dziennie jeść. Musze zweryfikować informację – bo dzień w dzień zjadam ich duuużo więcej
16.00 Jestem w domu. I odkryłam, że boli mnie łokieć. Zwykle na nim potrafi wytworzyć mi się warstwa grubej zrogowaciałej skóry. Ciekawe o co chodzi.
Od czasu do czasu pojawia się lekki ból to w jednym, to w drugim boku. Normalnie nie zwróciłabym na to uwagi, ale w związku z dietą – staram się skupiać na swoim ciele. Na obiad zjadam wczorajszą zupę. Nie specjalnie mi smakuje – więc wciskam w siebie ledwie połowę planowanej porcji
19.00 Zagryzam rzodkiewkę. Jabłek nie ruszam – skoro jest limit
21.00 Przygotowuję obiad na jutro. Makaron z kabaczka z sosem pomidorowym. Dobrze pachnie – więc porcję zjadam od razu. Dzieloną na wiele przystanków. Do sosu mogłam dodać marchewkę. Byłby słodszy – czyli taki, jak lubię
Dieta dr Dąbrowskiej – Dzień siódmy – wtorek
I jest – pierwszy tydzień za mną 🙂 Dałam radę – mimo, że szczerze wątpiłam w swoje zdolności i silną wolę. Przez ten czas zobaczyłam dokładnie -1,9 kg na wadze. W tydzień – według mnie to bardzo dużo. Zobaczymy – jak dalsze wyniki. Czy będą równie spektakularne. Wczoraj wieczorem znowu wczytywałam się w temat. Póki co, nie korzystam z żadnych książek. Czytam informacje w necie i blogi. Gdy coś przygotowuję na ciepło do jedzenia – też szukam w necie przepisu. Jest ich tam całkiem sporo. Jednak podstawą tej diety są surowe warzywa. Skoro tak – powoli zwiększam liczbę sałatek. A gorące posiłki zmniejszam do jednego dziennie. Chyba, że będę miała kryzys. Na chęć podjadania słodyczy zostawię sobie także pieczone jabłka. To pyszny deser i ratuje mnie w chwilach słabości.
12.00 wyjątkowo pierwszy posiłek – sałatka z sałaty, rzodkiewki, ogórka i pomidora. Miałam kilka rzeczy do załatwienia. I zanim się spostrzegłam – wybiła godzina 12
15.00 butelka soku z buraka. Im dłuższa dieta – tym bardziej go lubię. Przypuszczam, że na stałe wejdzie do mojej diety. Na dzień dzisiejszy picie go sprawia mi przyjemność.
16.00 Zjadam resztę z miski sałatki przygotowanej na dzisiaj do pracy. Nawet nie myślałam, że sałata tak potrafi zapchać. Wcześniej była dodatkiem do dania głównego – a nie daniem głównym
17.00 Pierwsze danie na ciepło. Wczorajszy sos z kabaczkiem udającym makaron. Zjadliwe i z wyglądu oszukujące całkiem dobrze oczy
18.00 – 2 pieczone jabłka. Jakaś nagroda za tydzień postu się człowiekowi należy – no nie 🙂
20.00 kolejna butelka soku z buraka. Czyli jak oszukać podniebienie, że zjadło się coś słodkiego
Dieta dr Dąbrowskiej – a słodycze
Jestem słodyczożerna. Powiedziałabym, że wręcz uzależniona. Od słodyczy i kawy. Bez jednego i drugiego wytrzymałam. Na razie tydzień i mam szczere chęci kontynuowania postu. Chcę poprawić funkcjonowanie mojego organizmu.
Pozbycie się nadprogramowych kilogramów – nie powiem – też jest miłe. Po obu ciążach przybyło mnie 12 kg. A wskutek przejadania się i siedzącego trybu życia dorzuciłam sobie kolejne 7 kg. W ciągu kilku lat – ale jednak. W każdym razie – jak widać – mam co zrzucać. Aktualnie – w wyniku poprawy diety i tygodnia postu – wracam do wagi po drugiej ciąży. Więc jest motywacja – szczególnie, gdy widzi się efekty. I to w krótkim czasie.
Dieta dr Dąbrowskiej – motywacja
Jednak bardziej od wagi motywują mnie te dziwne, pojawiające się od czasu do czasu bóle. Odczuwam je w okolicach nerek czy kręgosłupa. Zauważyłam też nietypowe mrowienie przy ustach. Jakby miała wyskoczyć mi opryszczka. Gdy byłam dzieciakiem lekarze stwierdzili u mnie skazę na kwasy owocowe. Objawiało się to tym – że ilekroć moja skóra stykała się z kwaśnym owocem – typu jabłka, pomarańcze czy ogórki kiszone od razu wokół ust miałam mnóstwo zmian skórnych, strupów, które utrudniały mówienie i jedzenie. Owoce jeść mogłam – pod warunkiem, że nie dotykały mojej skóry. Pamiętam, że przy maksymalnym wysypaniu nie mogłam wsadzić łyżki do buzi. A zupy piłam przez słomkę. A teraz od 2 – 3 dni coraz intensywniej odczuwam mrowienie wokół ust. Które pamiętam z dzieciństwa – i które zawsze oznaczało zmiany skórne przy ustach. I jeszcze ten łokieć. Wygląda tak samo – a wczoraj wiedziałam o jego istnieniu. Więc coś się dzieje. Mam nadzieję, że coś się leczy.
I to jest mój główny motywator. Chęć naprawy organizmu. I wiem – że najmniejsze odstępstwo – typu kilka kropel oleju w sałatce- zniszczy to, co już osiągnęłam i to, co już mój organizm zaczął naprawiać. Więc z tego powodu, mimo że widzę słodycze, mimo że mam na nie ochotę – mam z tyłu głowy ciągle info – nie wolno Ci. Za daleko zaszłaś – by zniszczyć to jednym cukierkiem. Pilnuję się do tego stopnia – że nawet gdy coś przygotowuję – nie podjadam. Szczególnie – gdy jadę na autopilocie. Czyli kroję coś, a myślami jestem gdzie indziej. W tym czasie zwykle zawsze coś trafiało do moich ust. Teraz – dopiero jak skupię się na tym co kroję i zakwalifikuję do produktów dozwolonych. Dopiero wtedy – wrzucam coś na ruszt. Nie podejrzewałam się o możliwość nałożenia tak dużego kagańca. I cieszę się – że mimo wszystko jest.
Dlatego wytrzymanie bez kawy i słodyczy jest dla mnie możliwe. Mam wyższy cel – który faktycznie jest dla mnie ważny. W końcu już prawie 40 lat chodzę po tym świecie. Na pewno przez ten czas nazbierałam śmiecia w organizmie. I czas choć części się pozbyć. Dla własnego dobra.
Wiem, że ten wpis – średnio wpisuje się w tematykę bloga. Jednak z drugiej strony – wiem, że jest dużo osób – które zaczęły i szukają motywacji. Sama wpadam na blogi, których wcześniej nie czytałam, a które o diecie dr Dąbrowskiej piszą. Być może i moja relacja będzie dla kogoś motywacją. I pozwoli mu przetrzymać trudny czas.
A kolejna sprawa. Zdrowie jest ważne. Także pod kątem finansowym. Jeśli organizm nie funkcjonuje prawidłowo – jesteśmy w stanie oddać każde pieniądze za wyjście z choroby. I wszystkie postawione sobie cele i wyzwania – także te finansowe schodzą na dalszy plan. Więc – aby trzymać się swoich założeń dotyczących finansów i cieszenia się życiem – trzeba być zdrowym. A ten post – jest jak przegląd organizmu. Pozwala utrzymać go w formie. A nawet naprawić to, co już szwankuje. Na dzień dzisiejszy jedyne co mi siada – to zatoki. I na zwalczanie ich wydaję 20 – 70 zł miesięcznie. Przy czym – likwiduję objawy, a nie przyczyny. I jeśli ten post – poprawi ich funkcjonowanie – to warto będzie. Także pod kątem finansowym.
Ps. I każdego – kto czyta zapraszam do przyłączenia się 🙂 Dieta dr Dąbrowskiej jest tańsza i zdrowsza niż garść leków
Tez kiedyś pisałam na swoim blogu o tej diecie.
Trzymam kciuki za wytrwałość! 🙂
Witam i życzę powodzenia. Ja wytrzymałem 30 dni.
Najgorsze w tym wszystkim było, że moja rodzina jadła normalnie. Dostawałem świra jedząc sałatkę a oni kotlety, ziemniaki, świeże bułki, sery, owoce.
Nie miałem żadnych wielkich sensacji żołądkowo – jelitowych. Niestety też żadnych efektów mi nie przyniosła i zawalone zatoki jak miałem tak mam…
wow. Gratuluje wyniku. U mnie dokładnie to samo. Reszta je normalnie…
No zobaczymy – czy u mnie coś sie poprawi 🙂 Leki łykam i nic się nie dzieje, więc może post? Właśnie czytałam, że zatoki niektórym puszczają, a u innych osób jest bez zmian. Ciekawe w której grupie ja będę. Na razie się trzymam. Ale czy dam rade tyle co Ty – okaże się 🙂
Dzięki za ciepłe słowa
Słyszałem o tej diecie wiele dobrego!
Ta dieta przede mną, planuję się na nią zdecydować w styczniu.